COVID na lotniskach

Zapowiadało się fantastycznie. Jeszcze w styczniu 2019 r. w prasie branżowej można było znaleźć bardzo krzepiące informacje dotyczące naszych portów lotniczych. Z jednym wyjątkiem wszędzie odnotowano zwiększone ilości pasażerów.

Wszystkie razem polskie lotniska obsłużyły ok. 49 mln podróżnych, czyli o ok. 6,5 proc. więcej niż w 2018 r. Liderem wzrostów był Kraków. Wśród mniejszych lotnisk najlepiej radziły sobie Zielona Góra i mazurskie Szymany. Mówimy oczywiście o procentowym wzroście liczby odprawionych pasażerów, bo w liczbach bezwzględnych niekwestionowany prym wiodło lotnisko Chopina w Warszawie, które obsłużyło prawie 40 proc. całego polskiego ruchu pasażerskiego, czyli 18,82 mln. pasażerów. Wzrost rok do roku o 6,2 proc.

Oczywiście porty miały swoje problemy. Warszawie przybywało pasażerów, ale udział lotniska Chopina w podziale całego lotniczo-pasażerskiego tortu malał na rzecz Krakowa i mniejszych portów regionalnych. Z kolei te mniejsze były bardziej uzależnione od koniunktury na rynku lotniczym, od linii lotniczych, które z nich korzystają, albo rezygnują ze współpracy, od natężenia ruchu na wybranych kierunkach, wreszcie od tego, czy linie lotnicze w ogóle zauważają je w swoich grafikach lotów. Widać było, że kłopoty przed małymi lotniskami zaczynają się piętrzyć.

Rynkiem najbardziej huśtają tanie linie. Wiele małych lotnisk na współpracy z Ryanair czy Wizz Air buduje swoją przyszłość, co dość często zderza się za zmianami ich strategii rozwojowej. Słowem biznesowy rok, jak wszystkie inne – gdy jedne kłopoty były zażegnywane, pojawiały się następne.

Do marca! Do wybuchu pandemii koronawirusa.

COVID-19 zmroził lotniska prawie do zera, albo wręcz do zera. Związek Regionalnych Portów Lotniczych podaje, że na trzynastu polskich lotniskach regionalnych w trzecim tygodniu marca 2020 roku Polska Agencja Żeglugi Powietrznej odnotowała 526 operacji startów i lądowań, to jest o 3470 mniej (-87 proc.) w porównaniu z trzecim tygodniu marca 2019 roku.

W trzecim tygodniu marca 2020 roku lotnisko w Bydgoszczy zanotowało spadek operacji lotniczych o 94 proc, Gdańsk o 86; Katowice o 76, Kraków o 89, Lublin o 100 proc, Łódź – 94, Modlin – 91, Szymany – o 100 proc, Poznań – 85, Rzeszów – 88, Wrocław – 87 proc. Zielona Góra – 100 proc, a Szczecin – o 94 proc. Krakowski port im. Jana Pawła II przed epidemią obsługiwał nawet kilkaset tysięcy pasażerów miesięcznie. W kwietniu było ich 52! W czerwcu już prawie 14,5 tys, ale co to jest?!

Mało tego – zarządcy lotnisk praktycznie zostali odcięci od przychodów z opłat lotniskowych. Prawie całkowicie spadły dochody z czynszów, z duty free i duty paid, z opłat parkingowych, z obrotów paliwem lotniczym. Mimo to musieli utrzymywać cały czas infrastrukturę lotniczą co najmniej na poziomie minimalnej gotowości operacyjnej. Prezes Zarządu Związku Regionalnych Portów Lotniczych ostrzega, że większość lotnisk regionalnych może szybko utracić płynność finansową.

Nie ma co się łudzić, że bez rządowej pomocy lotniska regionalne padną. Wobec takiej groźby stoi np. lotnisko w Goleniowie, czego nie kryje marszałek województwa zachodniopomorskiego. W Szymanach już zwolniono kilku pracowników służb ratowniczo-gaśniczych. Tymczasem od 2 września opublikowano nowy wykaz 40 krajów objętych zakazem lotów. Są to m.in. Bośnia i Hercegowina, Czarnogóra, Hiszpania, Izrael, Rumunia, USA, Luksemburg.

Wiceminister infrastruktury, na którego zwrócone są oczy zarządców lotnisk, nie jest niestety jednoznaczny w swoich zapowiedziach i obietnicach. Rządowa pomoc miała ruszyć w lipcu, ale jakoś nie ruszyła. Mówi się o 142 milionach złotych, Dużo to nie jest, ale zawsze coś.

Wiceminister tłumaczy opóźnienie komplikującymi się rozmowami z Komisją Europejską.

– Jesteśmy w prenotyfikacyjnym dialogu, mówi, żeby nie było ryzyka, iż zostanie to uznane za niedozwoloną pomoc publiczną.

Nie omieszkał jednak dodać, że jego zdaniem mamy w Polsce kilka lotnisk regionalnych, które i bez epidemii koronawirusa miałyby spore problemy.

– Mam wrażenie, że niekiedy niektóre władze lokalne i władze lotnisk z tych 140 milionów złotych uczyniły taką piękną wymówkę dla wszystkich braków, strat i problemów, które niekoniecznie można powiązać z Covidem…

Opinię tę wypowiedział podczas Forum Gospodarczego w Karpaczu, gdzie zaprezentował się także jako pełnomocnik rządu do spraw budowy Centralnego Portu Komunikacyjnego.

Zadeklarował, że pierwsze loty z tego giganta odbędą się w roku 2027. I dodał, że choć COVID-19 stworzył bardzo trudne warunki dla branży lotniczej, to jednocześnie dla tego typu inwestycji są one prawie że wymarzone. Co oznacza, że dla wiceministra infrastruktury COVID-19 to kłopot, ale dla pełnomocnika rządu do spraw budowy CPK, to swoisty dar z nieba. W jego ocenie bowiem inwestycje „generalnie” lepiej prowadzi się w czasie spowolnienia gospodarczego, bo łatwiej jest wtedy znaleźć wykonawców i ceny są niższe.

Jaką zatem wiarygodność mają jego zapewnienia o będącej w drodze pomocy rządowej, skoro niepomaganie też jest dla rządu dobre?

Moim zdaniem brakuje jednak refleksji, co stanie się z dostępem do lotnictwa pasażerskiego na przykład mieszkańców Szczecina, Rzeszowa czy Wrocławia, albo Poznania. Jeśli te lotniska upadną, nie tylko stracimy wielki majątek, ale jako państwo stracimy ważny rynek. Bo przecież jest jasne, że w to miejsce wejdą przewoźnicy zza miedzy. Do Berlina z Poznania, czy Szczecina jest bliżej niż do Baranowa. Rynek rzeszowski przejmie zapewne Lwów.

Jednak wiceminister nie obawia się, że z powodu koronawirusa ludzie przestaną latać i – jak rozumiem – nie bardzo przejmuje się tym, że niektóre przynajmniej lotniska regionalne znikną z mapy portów lotniczych. Przekonuje, że ruch lotniczy wróci do poziomu z roku 2019 w latach 2023-2024. Co oznacza, że w Polsce ponownie osiągnie poziom 50 mln. pasażerów. Do brakującej, zapowiadanej setki, która wedle pomysłodawców budowy CPK ma zapewnić tej inwestycji opłacalność, a co za tym idzie szczęśliwość, będzie brakowało jeszcze tylko 50 mln. pasażerów.