Czyżby finał?

W tej sprawie nic nie jest pewne, ale tym razem być może zbliża się jej finał. Mam nadzieję, że szczęśliwy. Chodzi o słynne na całą Polskę stado zdziczałych krów z gminy Deszczno w lubuskim. Opuszczone przez ludzi od wielu lat żyją na wolności. Niestety ich wolność, to straty dla rolników, bo one chodzą, gdzie chcą i wyjadają, co popadnie. Są wolne, ale żyją na cudzy koszt, a nadto są „poza systemem” – nie są kolczykowane, badane, zarejestrowane. Stosowne władze podjęły więc decyzję administracyjną, ale drastyczną – stado trzeba wybić i utylizować.
Urzędnicy kierowali się przepisami, które są bezduszne, tymczasem wolne krowy stały się symbolem wolności, jako wartości w ogóle. Dlatego poruszyły serca wielu ludzi, którzy natychmiast zorganizowali się w ich obronie. Wokół stada wyrosło miasteczko namiotowe, a aktywiści gotowi są bronić krów za wszelką cenę.
Na straży prawa stoi jednak minister rolnictwa, który, co tu mówić – dobrej prasy nie ma. Choćby z powodu ostatnich deklaracji, iż ma zamiar dopuścić do polowań na bobry, bo żywe szkody czynią, za to martwe nadają się fantastycznie do konsumpcji i to gwarantującej niezapomniane doznania – według pana ministra ogon bobra jest cenionym afrodyzjakiem. Przewaga, jaką ten urzędnik państwowy ma nad wolnymi krowami osłabła jednak bardzo, bo za zwierzętami wstawił się zarówno pan prezydent jak i pan prezes Kaczyński. Od tego czasu pan minister nie jest już tak srogi. Teraz mówi, że trzeba krowy wywieźć w bezpieczne miejsce, zbadać, a jeśli rzeczywiście okażą się zdrowe – rozsprzedać chętnym.
W Ciecierzycach, na polu, gdzie zwierzęta przebywają, powstaje specjalne przejście, żeby można je było pojedynczo, bezpiecznie zapędzić na ciężarówki i wywieźć. Dokąd? Otóż urzędnicy nie chcą powiedzieć. No i od zaostrzenia konfliktu dzielą nas godziny, bo obrońcy zwierząt zapowiadają, że krów na stracenie nie oddadzą. A każde działanie, o którym nic nie wiedzą, plany, które są przed nimi ukrywane, tylko wzbudzają ich najgorsze podejrzenia. Tym bardziej, że znaleźli doskonałe miejsc, gdzie krowy mogłyby sobie dalej żyć po swojemu, nikomu nie czyniąc szkód. Władze jednak słyszeć o tym nie chcą.
Czy więc los wolnych krów jest przesądzony? Osobiście nie sądzę. Na moje rozeznanie nie jest możliwe, żeby minister nie spełnił życzenia pana prezydenta i pana prezesa.
Pozwolę sobie jednak przypomnieć, że w demokratycznym społeczeństwie życzenie pierwszej i drugiej osoby w państwie jest co najmniej tak samo ważne, jak życzenie przedstawicieli społeczeństwa – czy to w osobach poszczególnych obywateli, czy przedstawicieli organizacji pozarządowych.
Szanując przepisy i procedury oraz respektując urzędniczą powagę i legitymację, upominam się, jako poseł do Parlamentu Europejskiego z woj. lubuskiego, by w tej z pozoru błahej sprawie zachować standardy europejskie, czyli rozmawiać ze ludźmi, traktować ich podmiotowo. Jeśli zamiary władz są czyste, niepodstępne i wychodzące naprzeciw oczekiwaniom społecznym, to nie widzę powodu, żeby ukrywać w tej sprawie cokolwiek. Zachowując tajemnice, działając znienacka, z zaskoczenia, tylko wzbudza się nieufność i podejrzenia. Warto wytłumaczyć, dlaczego miejsce wybrane przez przedstawicieli organizacji obrony zwierząt nie jest właściwe, zamiast mówić „nie”, bo „nie”. Warto uczynić wszystko, by czuli się oni współtwórcami decyzji najlepszych dla zwierząt.
Na koniec warto zrozumieć, że w małej lubuskiej gminie Deszczno toczy się spór o podstawowe wartości europejskie. Tak, właśnie! Chodzi przecież nie tylko o obronę „wolności” zwierząt. Tak naprawdę toczy się tam spór z bezdusznym, nieznoszącym sprzeciwu, opresyjnym państwem z przeszłości, które jak zechce to pozwoli zabijać żubry, bobry, czy „wolne” krowy. I każdą z tych decyzji odpowiednio uzasadni.