Odbyła się długo oczekiwana i ważna wizyta Franza Timmermansa w Warszawie. Wiceprzewodniczący Komisji Europejskiej, którego zadaniem jest monitorowanie przestrzegania europejskich standardów praworządności, w kręgach polskiej władzy nie ma dobrej prasy. Jeśli zaś chodzi o prasę literalnie, to jej prawicowa część jest mu zdecydowanie niechętna. Uważa go za „lewaka”, krótko mówiąc.
Niemniej to właśnie panu Timmermansowi przypadł w udziale obowiązek oceniania, czy to, co polskie władze uznają za niezbędną reformę prawa, nie narusza świętej w Unii Europejskiej zasady trójpodziału władz. By przekonać się o tym, a być może nawet zrozumieć nadwiślańskie myślenie o prawie, Franz Timmermans rozmawiał w Warszawie w Pałacu Prezydenckim z Szefem Gabinetu Prezydenta, Premierem, panią Prezes Sądu Najwyższego, panią Prezes Trybunału Konstytucyjnego, no i ze swoim formalnym gospodarzem, ministrem spraw zagranicznych, Jackiem Czaputowiczem.
Pilnie śledziłem konferencję prasową panów Timmermansa i Czaputowicza i przyznać muszę, że z najwyższym trudem zauważałem symptomy poprawy relacji polsko-brukselskich w tej właśnie sprawie. A przecież jeszcze na dzień czy dwa przed wizytą wiceprzewodniczącego Komisji Europejskiej sam pan Prezes oceniał możliwość kompromisu, jako daleko zaawansowaną – w granicach 80 proc. Tak mówił.
Pan Timmermans jednak nieco inaczej stawiał sprawę. Mówił przede wszystkim o znacznie lepszym klimacie rozmów w porównaniu z poprzednim okresem. Wtedy w zasadzie o żadnym klimacie nie było mowy, bo Polska w Brukselą nie rozmawiała – co najwyżej pisała listy. To niewątpliwy postęp we wzajemnych relacjach i duży krok naprzód, jeśli chodzi o dialog między Warszawą a Brukselą. Zresztą słowo „dialog” było najczęściej używanym słowem na tej konferencji i to pomimo, że słów na bliższe opisanie samego dialogu było zdecydowanie mniej. Wiceprzewodniczący KE dociskany przez dziennikarzy odpowiadał jedynie, że tkwiąc w europejskiej polityce już długie lata nauczył się, że są słowa i są czyny. Wyraźnie dawał do zrozumienia, że choć rzeczywiście usłyszał słowa takie jak „kompromis”, a nawet „ustępstwa”, to jednak zanim się do nich odniesie, chciałby zobaczyć, jak potraktowane one zostaną w Sejmie.
Jedno wszakże powiedział wyraźnie i stanowczo: zasada trójpodziału władz jest dla Unii Europejskiej absolutnie pryncypialna. Z kontekstu całej rozmowy można więc było wywnioskować, że skoro on tak to podkreślił, to jakby wytyczył tym samym granicę kompromisu, poza którą Unia nie postawi choćby kroku.
Pan minister Czaputowicz pośrednio odniósł się do tego, mówiąc, że dialog, dialogiem, ale rząd polski oczekuje szybkich postępów, bo czekają w Unii sprawy o wiele ważniejsze niż dyskusja o polskiej praworządności. Trzeba – jego zdaniem – jak najszybciej zamknąć incydent, jakim jest groźba zastosowania wobec Polski art. 7 i iść naprzód, bo „Unia potrzebuje Polski”.
Zaraz potem zgłosił pewien pomysł, można powiedzieć, że bardzo rozsądny. Chodzi o to, żeby nie tracić czasu na pojedyncze zapisy, nie rozwiązywać problemów w nieskończoność – bo my zrobimy jedno, a Unia będzie oczekiwała następnych kroków – tylko niech to będzie pakiet oczekiwań Unii pod adresem Polski, do którego my się ustosunkujemy…
Muszę powiedzieć, że mnie się ten pomysł bardzo podoba. Sądzę nawet, że mógłbym pomóc PiS w praktycznym jego zrealizowaniu. Pomóc przez podpowiedź. Otóż istnieje już taki pakiet warunków, które trzeba spełnić, żeby nikt się nas nie czepiał i nie żądał coraz to nowych ustępstw. Ten pakiet nazywa się Traktat Europejski. Wystarczy go przestrzegać. PiS-owi może to przyjść tym łatwiej, że Polska już go dawno przyjęła. Za prezydentury Lecha Kaczyńskiego, zresztą.