To był wymowny początek, choć niektórzy uznali, że prowokacyjny. Nowy rząd niemiecki, ustami nowego socjaldemokratycznego kanclerza Olafa Scholza ogłosił, że jego celem jest m.in. stwarzanie warunków dla pogłębiania procesów federalizacji państw Unii Europejskiej.
Nie ma głośniejszego dzwonu alarmowego dla Prawa i Sprawiedliwości od takiej deklaracji. Niemalże natychmiast usłyszeliśmy w odpowiedzi, że oto Niemcy dążą do podporządkowania sobie całej Europy poprzez budowę IV Rzeszy, i że oczywiście dla Polski nie będzie tam miejsca, bowiem IV Rzesza oznaczać będzie odarcie nas z tradycji, pozbawienie tożsamości narodowej, kultury, a na końcu odebranie nam wolności.
Ta odpowiedź, mówiąc delikatnie dość nerwowa, dobrze ilustruje stan umysłów władzy nad Wisłą.
Tymczasem Olaf Scholz nie powiedział nic nowego. Idea zintegrowanej Europy pojawia się od dawna. Po II wojnie światowej pierwszy, który ją głosił był prezydent Francji Charles De Gaulle:
– Oui, c’est l’Europe, depuis l’Atlantique jusqu’à l’Oural, (…) c’est toute l’Europe, qui décidera du destin du monde.
Zbieg okoliczności sprawił, że wygłosił te słowa w Strasburgu, w mieście, w którym dziś znajduje się gmach Parlamentu Europejskiego, symbol europejskiej współpracy i integracji. Był 23 listopada 1959: „Tak, to Europa, od Atlantyku po Ural, (…) to cała Europa zadecyduje o losach świata”.
Idea de Gaulla oznaczała, że jego Europa „od Atlantyku po Ural” byłaby przede wszystkim związkiem gospodarczym. Politycznie byłby to „związek Europy ojczyzn” zachowujący wyraźną tożsamość poszczególnych państw. W tym sensie więc cele europejskie kreślone przez PiS są tożsame z koncepcją De Gaulla sprzed 63 lat.
Owszem, łatwo w związku z tym powiedzieć, że PiS chce cofnąć bieg historii o 63 lata, ale ta sprawa jest jednak bardziej złożona. Otóż tendencja, żeby Unia Europejska nie przerodziła się w „państwo europejskie” zawsze była bardzo silna i daleko nie tylko PiS-owska. Znalazło to odbicie nawet w Traktacie Lizbońskim, który nie daje Brukseli żadnej władzy poza niezbędną. Stąd osłabienie koncepcji wspólnotowej na rzecz międzyrządowej, co widać gołym okiem na przykładzie Rady Europejskiej. Jest ona przecież narzędziem przekazującym podejmowanie decyzji w ręce reprezentujących poszczególne kraje prezydentów, kanclerzy i premierów. W czasie posiedzeń Rady Europejskiej zapadają najważniejsze decyzje dotyczące całej Unii. Muszą one być jednomyślne, żeby były obowiązujące. Komisja Europejska je wykonuje, zaś Parlament Europejski zatwierdza. Teoretycznie Parlament może postanowić inaczej, ale w praktyce, jeśli Rada coś postanowi, to znalezienie większości parlamentarnej nie stanowi na ogół problemu.
Czy to jest droga wiodąca ku federalizacji Europy?
Oczywiście nie.
Państwa mają różne interesy, poglądy i sympatie. Znalezienie konsensusu w najważniejszych sprawach nie jest łatwe, a co dopiero, w przypadku, gdy nawet najmniejsze państwo może zademonstrować swoją siłę i poczuć się w danym momencie najważniejsze, choćby kosztem ewidentnych strat dla całej wspólnoty.
Jednak to się zmienia, powiedziałbym nawet, że będzie musiało się zmieniać, gdyż świat nie stoi w miejscu. Sytuacja międzynarodowa, wydarzenia polityczne, postęp naukowy, globalne interesy wirują w zawrotnym tempie. Coraz częściej trzeba reagować inaczej niż do tej pory, a przede wszystkim – jak w przypadku Unii Europejskiej – wspólnie. Jeszcze dwa lata temu nikt nie spodziewał się, ba – nikt nawet nie pomyślał, że takim katalizatorem zmuszającym do wspólnego działania będzie pandemia Covid-19. To nieszczęście, które dotknęło wszystkich bez wyjątku, zmusiło państwa Unii, działające na początku pandemii w sposób rozproszony i wzajemnie niekorzystny, do działania wspólnego, skoordynowanego i kierowanego z jednego ośrodka. Dopiero wtedy można było podjąć pierwsze skuteczne kroki obronne. Najpierw w postaci funduszy – dodajmy bardzo dużych – na stymulowanie badań nad szczepionką antycovidową i funduszy niezbędnych dla niwelowania gospodarczych skutków pandemii dla państw członkowskich, dla podtrzymania miejsc pracy. Wspólnie też, w ramach prac nad unijnym budżetem, znaleziono sposób na wygenerowanie potężnych sum na najpierw odtworzenie gospodarki unijnej po stratach zadanych jej przez covid, a potem na gruntowną jej przebudowę – unowocześnienie, cyfryzację, przystosowanie do wymogów klimatycznych i większej samowystarczalności.
Po raz pierwszy zgodzono się na europejską pożyczkę, czyli na zaciągnięcie wspólnego europejskiego długu. To był pierwszy od początku istnienia UE realny krok w stronę integracji! I przykład na to, jak uwarunkowania współczesnego świata wymuszają na nas zacieśnianie więzów wspólnotowych. Żadne z państw Unii w pojedynkę nie ma szans ani na zorganizowanie tak wielkich pieniędzy, ani na samotną skuteczną walkę z covidem, o sprostaniu konkurencyjnym wyzwaniom ciągle globalizującej się gospodarki już nie mówiąc. Takich czynników niejako wymuszających zbliżanie się do siebie państw członkowskich i powierzanie przez nie części swoich kompetencji instytucjom wspólnotowym jest i będzie coraz więcej. Już mamy i będziemy mieli z tym do czynienia nie tylko w sferze gospodarki i finansów, ale też wojskowości i obronności, energetyki, ochrony klimatu, w sferach socjalnych. Jeśli dodać do tego istniejącą już wspólną walutę, wspólny bank i Europejski Fundusz Walutowy, to rzeczywiście przeciwnicy federalizmu mogą mieć powody do niepokoju.
Owszem Unia Europejska ciągle jest w głównej mierze ideą gospodarczą – opłacalność, dotrzymanie kroku światowej konkurencji, a najlepiej przewodzenie jej, jest celem nadrzędnym. Jednak pierwotne założenia i wyobrażenia podlegają olbrzymiej presji świata nowych technologii informatycznych, elektronicznych, niesamowitego postępu naukowego, rozwoju sztucznej inteligencji, słowem podlegają silnym i nieodwracalnym procesom globalizacyjnym. Pojedyncze państwa nawet najsilniejsze, najhojniej wyposażone we wszelkie surowce, ludne i wedle tradycyjnych kryteriów bogate, w pojedynkę skazane są na porażkę, na trwanie zamiast rozwoju. Nawet takie kolosy jak Rosja, Chiny czy Indie zrozumiały, że same nie sprostają konkurencji.
Nie bez przyczyny powołały wraz z Brazylią i Republiką Południowej Afryki swój własny związek polityczno-gospodarczy o nazwie BRICS. Biorąc pod uwagę ich potencjał ludnościowy, gospodarczy i militarny można powiedzieć, że Unii Europejskiej przybył jeszcze jeden bardzo poważny konkurent w międzynarodowym podziale pracy i zysków. Przy czym nie można tracić z pola widzenia, że uczestnicy BRICS są w stanie podejmować też samodzielnie decyzje mogące mieć wpływ na gospodarkę światową. Ostatni wzrost cen gazu, który wywołała Rosja zmniejszając dostawy do Europy, jest tego najlepszym dowodem.
Moim zdaniem nie ma więc odwrotu od jakiejś formy federalizacji, a dla państw pod względem powierzchni, liczby ludności i wielkości gospodarki, takich jak Polska, federalizacja Unii Europejskiej może być wręcz zbawienna. Proszę nie zapominać, że nasz udział w handlu międzynarodowym wynosi zaledwie ułamek procenta.
Nie nastąpi to oczywiście z dnia na dzień, będzie to proces. Stany Zjednoczone Ameryki Północnej integrowały się i zrastały bez mała dwa wieki. Z Europą będzie podobnie, tylko nie będzie to trwało tak długo. Czas niesamowicie przyspieszył.
Nie można też zapominać, że oprócz procesów gospodarczych i politycznych są też procesy społeczne. Ostatecznie to społeczeństwa będą decydowały o swoim losie. Na razie tendencja do podkreślania własnej odrębności kulturowej, tożsamościowej, jest bardzo silna. Wykorzystują to środowiska nacjonalistyczne we wszystkich właściwie krajach Unii. Czynnikiem, który ułatwia im trafianie z ich argumentami do ludzi są nierówności społeczne. We wszystkich krajach gospodarki liberalnej wyrosła grupa ludzi pokrzywdzonych przez zmiany. Czują się odsunięci, pomijani, lekceważeni. Takie nastroje to podglebie dla nacjonalistów, dla głosicieli odrębności. To także źródło frustracji narodowych i poczucia krzywdy. To nie są uczucia przesadzone, różnice dochodowe w Unii między bogatymi i biednymi są duże i nie maleją.
Unijne programy socjalnej Europy dowodzą jednak, że problemy społeczne zostały dostrzeżone i została uznana ich waga i znaczenie dla wspólnoty. Godny zarobek, pewność jutra, możliwość kształcenia dzieci, zapewnienie mieszkania, opieka zdrowotna na odpowiednim poziomie, godna spokojna starość, to niezbędne warunki, których spełnienie oddali nacjonalistyczne zmory krążące nad Europą.
Osobiście jestem zwolennikiem zacieśniania integracji Europy. Nowa Unia będzie postępowa, praworządna, solidarna, oparta na przestrzeganiu wartości oraz tradycjach historycznych. Nie uważam, żebyśmy w takiej Unii byli marginalizowani, a tym bardziej wynaradawiani i odzierani z wolności. Przeciwnie im więcej Unii tym większa i mocniejsza będzie nasza wolność i suwerenność.
prof. Bogusław Liberadzki
Poseł do Parlamentu Europejskiego