Kilka uwag o raporcie KE

W poniedziałek po południu Parlament Europejski na swym plenarnym posiedzeniu wraca do kwestii praworządności – co oczywiste, także w kontekście wieloletnich ram finansowych. „Fundusze za praworządność” – hasło rozpalające dotąd dyskusje polityczne wewnątrz Unii, powoli przestaje tracić swą wyłącznie plakatową treść i zmienia się w unijną rzeczywistość prawną. Po wieloletnich dyskusjach opracowano już pewną wersję dokumentu, który mógłby wejść w życie od 1 stycznia. Stanie się tak oczywiście pod warunkiem, że PE zapali dla niego zielone światło. Roboczo mówi się o „Warunkowości na rzecz interesów i finansów UE”.

Projekt poddany będzie głębokiej dyskusji na sesji plenarnej – na pewno nie wolnej od emocji. Zdecydowana większość europosłów opowiada się bowiem jednoznacznie za uruchomieniem mechanizmu nazywanego w skrócie „pieniądze za praworządność”, a nawet domaga się tego coraz niecierpliwiej. Nie ulega więc wątpliwości, że zbliża się koniec mówienia, że przestrzeganie praworządności przez kraje członkowskie będzie warunkiem niezakłóconych transferów pieniężnych z Unii. Nadchodzi pora realizacji tego postulatu.

Bez wątpienia znaczącym krokiem w tę stronę jest opublikowane pierwsze ogólnounijne „Sprawozdanie na temat praworządności”. Nieco sarkastycznie – zważywszy na jego zawartość – można powiedzieć, że jest to spełnienie postulatów Polski i Węgier, które najczęściej krytykowane za odchodzenie od unijnych pryncypiów, broniły się mówiąc, że ataki na nas są intencjonalne, gdyż nie obejmują wszystkich krajów unijnych. Mamy więc tę zbiorczą fotografię, o którą się dopominano. Sprawozdanie dotyczy czterech głównych segmentów: krajowych systemów wymiaru sprawiedliwości, działań antykorupcyjnych, pluralizmu i wolności mediów oraz innych kwestii instytucjonalnych związanych z mechanizmami kontroli i równowagi, które mają zasadnicze znaczenie dla skutecznego systemu demokratycznych rządów.

Sprawozdanie bez wątpienia jest nowym instrumentem służącym przestrzeganiu praworządności, który ma pomóc państwom członkowskim nie tylko w sprostaniu wymaganiom, ale też

w wymianie dobrych doświadczeń. Jestem przekonany, że na stałe wpisze się w system polityczny UE, będzie ważnym narzędziem podtrzymywania coraz wyższych standardów prawnych i demokratycznych w całej Unii.

Po raz pierwszy przeanalizowano w równym stopniu praktykę prawną we wszystkich krajach według tych samych kryteriów.

Cóż się okazało? Że Unia jest pod tym względem zróżnicowana. Są kraje, które mają z dawna ugruntowane, bardzo wysokie standardy praworządności i niezależności wymiaru sprawiedliwości, są takie, które przeprowadzają skuteczne reformy wzmacniające sądy i ograniczające wpływ władzy wykonawczej lub ustawodawczej na sądownictwo, ale są i takie, w których co prawda reformy też się przeprowadza, ale budzi to więcej obaw niż nadziei co do niezależności poszczególnych segmentów władzy sądowniczej.

W przypadku Polski i Węgier te wątpliwości są i były na tyle poważne, iż wszczęto wobec nas postępowanie na podstawie art. 7 Traktatu Lizbońskiego, co samo w sobie może w konsekwencji zdecydować o zawieszeniu niektórych naszych praw wynikających z traktatów, łącznie z prawem do głosowania w Radzie Europejskiej, przy czym nie zwolni nas to z obowiązków, które nadal na Polsce jako państwie członkowskim będą ciążyły. Teraz może dojść jeszcze jedna, coraz bardziej realna sankcja – ograniczenie bieżącego finansowania.

W krajach członkowskich na różnym etapie jest także zwalczanie korupcji – w jednych jest to działanie systemowe, w kilku jednak wyzwaniem pozostaje zapewnienie skuteczności dochodzeń, ścigania i orzekania zwłaszcza w przypadku korupcji na wysokim szczeblu.

Nieco inaczej jest z wolnością mediów. W UE obowiązują pod tym względem wysokie standardy i – przynajmniej jak do tej pory – media granic swojej wolności bronią. W niektórych krajach członkowskich pojawiają się jednak zagrożenia ze strony upolitycznionych organów ds. mediów. Istnieją więc poważne obawy, że media znajdują się pod presją polityczną.

W wielu państwach członkowskich rozpoczęto reformy konstytucyjne mające na celu wzmocnienie mechanizmów kontroli i równowagi. Nie wszędzie jednak przebiega to w atmosferze powagi, szerokiej dyskusji, dialogu. Często bardzo ważne decyzje, mające zasadniczy wpływ na praktyczny kształt praworządności, przepychane są w pośpiechu, na siłę, bez oglądania się na dostateczną reprezentatywność zainteresowanych środowisk.

Właściwie można powiedzieć, że władze PiS w każdej z tych dziedzin dostarczają dowodów na rozjeżdżania się naszego wymiaru sprawiedliwości ze standardami obowiązującymi w UE. Polska i Węgry, domagając się „sprawiedliwego” traktowania i „widzenia naszych spraw w całym europejskim kontekście”, mimo woli doprowadziły do powstania bardzo ciekawego instrumentu porównawczego. Nie wypadamy dobrze.

Trzeba spojrzeć prawdzie w oczy: z punktu widzenia standardów unijnych i praktyki w krajach, gdzie najwyższe standardy sądownicze są codziennością, reforma sądownictwa, która przeorała nasz system w ciągu minionych pięciu lat nadaje się do kosza. W świetle faktów mamy bowiem do czynienia ze stałym, systematycznym i zaplanowanym uzależnianiem wymiaru sprawiedliwości od władzy politycznej. Jakby tego było mało nasza pozycja pogarsza się poprzez ograniczanie możliwości działania niezależnych organizacji obywatelskich (np. poprzez obcinanie lub nieudzielanie subwencji państwowych), a także, jak ostatnio – poprzez próbę wykluczenia z życia publicznego określonych grup obywateli. Działania wymierzone w środowiska LGBT, uchwały niektórych samorządów powiatowych ogłaszających się „strefami wolnymi od ideologii gender”, narobiły nam naprawdę dużo szkody.

Lektura tego raportu nie jest dla nas miła. Występujemy co prawda w parze z Węgrami, ale nigdy nie w towarzystwie krajów będących przykładam praworządności i dbałości o jej stałe doskonalenie i pogłębianie. Za to w towarzystwie krajów bałkańskich, np. Rumunii, gdzie Komisja doliczyła się ponad 40 ustaw całkowicie sprzecznych z unijnymi standardami praworządności.

Ponieważ – jak na razie – nic nie wskazuje na to, żeby politycy PiS zamierzali wycofać się choćby tylko z najbardziej kontrowersyjnych zapisów, należy się spodziewać, że Polska z powodu takiej postawy jej władz zacznie ponosić wymierne konsekwencje. I to mimo głośnych zapowiedzi pana premiera, że nic takiego nie będzie możliwe.

Dodam, że w tej kwestii raczej nie ma co liczyć na jakąś szczególną przychylność naszych europejskich partnerów. Niemiecka prezydencja Unii Europejskiej już bowiem poinformowała, że w czasie spotkania Komitetu Stałych Przedstawicieli krajów UE „znaczna większość państw członkowskich” dała jej mandat do negocjacji nad propozycją mechanizmu „pieniądze za praworządność”, obejmującego także liczący 750 miliardów euro fundusz odbudowy.

Do raportu KE odniosła się również druga co do wielkości frakcja PE – Socjalistów i Demokratów. Brigit Sippel, rzeczniczka S&D do spraw wolności i swobód obywatelskich, stwierdziła, że sprawozdanie Komisji jest dobrym, choć pierwszym krokiem w kierunku skutecznego powstrzymania niedemokratycznej choroby w całej Europie.

Zaletą tego raportu jest – co podkreślono – że odnosi się on do wszystkich krajów europejskich jednakowo. Czego oczywiście nie podzielają Polska i Węgry, które ustami swych ministrów sprawiedliwości uznały, że wręcz przeciwnie – jest on arbitralny. Oba kraje są jednak w dramatycznej mniejszości, co z punktu widzenia celu, jaki stawia sobie KE – doprowadzenia do bezwzględnego przestrzegania fundamentalnych standardów demokratycznych przez wszystkie państwa członkowskie jednakowo – jest bardzo budujące, ale z punktu widzenia naszych interesów, a także naszej pozycji w Unii i naszego wizerunku, wywołuje refleksje dość przygnębiające.