List do delegatów na Zjazd Związku Rewizyjnego Spółdzielni Mieszkaniowych Rzeczpospolitej Polskiej

Podczas trwającego w Warszawie Zjazdu Związku Rewizyjnego Spółdzielni Mieszkaniowych Rzeczypospolitej Polskiej odczytano  list Profesora Bogusława Liberadzkiego  do delegatów. Oto jego treść:

 

Szanowny Panie Prezesie
Szanowny Panie przewodniczący
Szanowni Państwo – delegaci.
Przepraszając, że nie mogę być z wami osobiście, pragnę wszelako wyrazić Wam szacunek i uznanie za to, co robicie dla tysięcy obywateli – mieszkańców, członków waszych spółdzielni. Przede wszystkim za to, że zapewniacie zaspokojenie jednej z ich najbardziej podstawowych potrzeb – dajecie realną szansę na własny dach nad głową. To niekończące się zadanie, powinność, obowiązek i elementarna solidarność.
Realizujecie to zadanie od ponad stu lat, tyle bowiem lat liczy sobie spółdzielczość mieszkaniowa na ziemiach polskich. Przywędrowała tu z USA, zakiełkowała wpierw w zaborze pruskim, by z chwilą odzyskania niepodległości rozkwitnąć w wielu miastach. W ideę spółdzielczości mieszkaniowej od początku byli zaangażowani ludzie o społecznikowskich pasjach, wyciągający rękę do drugiego człowieka. Spółdzielczość, to niewątpliwie idea wyrosła z potrzeby równości i sprawiedliwości. Choć jest z natury rzeczy lewicowa, ma jednak wielką siłę przyciągania ludzi o różnych poglądach politycznych, ale o społecznej wrażliwości. W jej początki w Polsce zaangażowani byli zarówno Hipolit Cegielski, jak i Helena Modrzejewska, Stanisław Szwalbe i Tomasz Arciszewski, Bolesław Bierut i włoski bankier o znajomo brzmiącym nazwisku – Teodor Toeplitz, stryj znakomitego polskiego publicysty i pisarza Krzysztofa Teodora Toeplitza.
W Polsce, po pionierskim okresie międzywojennej, odrodzonej państwowości przyszły trudne lata tuż powojenne, kiedy spółdzielczość mieszkaniową traktowano wrogo, jako obcą klasowo. To podejście niestety szybko nie przeminęło, gdyż nawet po październikowej odwilży, kiedy wydawało się, że spółdzielczość wreszcie odżyje, ponownie wciśnięto ją w gorset ideologicznych utrudnień. Niemniej spółdzielczość nieustannie rozwijała się, ludzie co roku wprowadzali się do nowych mieszkań.
Bez wątpienia wiekiem złotym budownictwa spółdzielczego w Polsce były lata 70-te. Gdy roku 1960 oddano do użytku 142 tys. mieszkań, to w roku 1970 – 194 tysiące. Najwięcej zaś wybudowano w 1978 roku – 283,6 tys. Po okresie Polski Ludowej nigdy nie przekroczono granicy 200 tys. mieszkań,
W latach 1971-1980 w nowych mieszkaniach zamieszkało 10 mln osób.
Kolejna dekada już nie była taka dobra. Znane ograniczenia, kryzys ekonomiczny, narastające w związku z tym trudności gospodarcze i głęboki konflikt społeczny, nie mogły nie odbić się na spółdzielczości mieszkaniowej. Niemniej nie należy zapominać, że właśnie w dekadzie lat 80. przywrócono spółdzielczości mieszkaniowej jej podstawy walor – samorządność. Zostało to zagwarantowane ustawowo.
Choć w nową rzeczywistość, po roku 1989, spółdzielczość mieszkaniowa weszła nieco sfatygowana, od razu musiała znaleźć się w nowych dla siebie warunkach. W Polsce zapanował kapitalizm bez żadnych ograniczeń. Na rynek mieszkaniowy szerokim frontem wkroczyli deweloperzy, a mieszkania stały się dostępne w gruncie rzeczy tylko dla tych, którzy mieli zdolność kredytową lub bogatych rodziców. Wielu decydentom wydawało się, że deweloperzy zastąpią spółdzielczość. Tak się zresztą zaczęło dziać, z oczywistymi stratami społecznymi. Wszak 40 proc. obywateli nie ma owych „zdolności kredytowych”, co sprawia, że własnego mieszkania wypatruje 3,5 miliona obywateli.
Tymczasem w Unii Europejskiej spółdzielczość mieszkaniowa jest ważnym i znaczącym elementem rynku. Liczy 128 milionów członków, zatrudnia 4,4 miliona pracowników i osiąga łączne obroty roczne 993 miliardy euro.
Wszędzie jej działalność jest – w różnych formach – wspierana przez państwo, zwłaszcza w obszarze finansowym.
Dlatego nie więdnie, a przeciwnie – rozwija się, osiągając w niektórych państwach dochody w wysokości 6 proc. PKB. U nas – 1 proc.
Jeśli przez znaczną część Polski Ludowej, zwłaszcza zaś w latach 50-tych, spółdzielczość mieszkaniowa traktowana była jako podejrzana pozostałość po kapitalizmie, tak dziś sytuacja poniekąd odwróciła się. Można odnieść wrażenie, że spółdzielczość mieszkaniowa jest traktowana nieufnie, bo utożsamiana jest z Polską Ludową, z minionym ustrojem. Historia potrafi nieraz gorzko zadrwić z najpiękniejszych nawet idei. A spółdzielczość, czyli samorządność, wspólnotowość, współodpowiedzialność, to piękna idea. Nie wiem, czy na pewno ta piękna idea dotarła także do obecnie rządzących, ale wygląda na to, że dotarła przynajmniej świadomość, że deweloperka, nie zaspokoi najbardziej palącej potrzeby każdego człowieka, – potrzeby posiadania własnego mieszkania. Że 3,5 miliona ludzi bez własnego dachu nad głową, to jest jednak społeczna bomba z opóźnionym zapłonem. W mojej ocenie program Mieszkanie Plus jest próbą wyjścia naprzeciw tej potrzebie. Znów, po latach, państwo – poprzez państwowy Bank Gospodarstwa Krajowego, angażuje się we współfinansowanie mieszkań dla zwykłych ludzi – mieszkań o przyzwoitym standardzie za rozsądną cenę. Ale nawet ten program nie zastąpi spółdzielczości mieszkaniowej. A jeśli już się zmaterializuje, czego młodym obywatelom Polski życzę, to nie wiadomo w jakim zakresie. Nie zapominajmy, że na razie mamy do czynienia raczej z wydarzeniami propagandowymi niż budowlanymi. Pierwsze mieszkania z tego programu planowane są dopiero za dwa lata.
Dlatego spółdzielczość mieszkaniowa – samorządna, niezależna, ale wspierana przez państwo w zakresie kredytowania i udostępniania terenów pod budownictwo, nie tylko ciągle ma sens, ale ma głęboką, społeczną rację bytu.
Panie i Panowie – życzę Wam lepszych ustaw i lepszych czasów. Jesteście potrzebni obywatelom. Na forum Parlamentu Europejskiego, macie we mnie swojego orędownika.
Życzę Wam owocnych obrad.

Wiceprzewodniczący Parlamentu Europejskiego,
Wiceprzewodniczący Sojuszu Lewicy Demokratycznej
prof. Bogusław Liberadzki