Muzeum iluzji

W polityce jak w życiu – zdarzają się pomyłki. Mówimy wtedy o złej ocenie sytuacji, o prognozach, które się nie sprawdziły, o planach, których nie zrealizowano. Ale do jakiej kategorii zaliczyć historię promu ze szczecińskiej stoczni? To nie jest zwykła pomyłka, ani nawet zła prognoza. Więc co? Jako polityk doświadczony i nieskłonny do kategorycznych ocen ludzi i zjawisk, chciałbym w tym przypadku posługiwać się co najwyżej słowem „wpadka”… ale się nie da! Od początku bowiem – w świecie ludzi z branży wiadomo było, że w tej stoczni promu o takich parametrach, jakie zapowiadano, zbudować się nie uda. A mimo to premier Morawiecki i minister Gróbarczyk z szumem ogłosili, że właśnie rozpoczynamy budowę nowoczesnego polskiego promu, który będzie pierwszym z całej flotylli promów zbudowanych przez polski przemysł stoczniowy podniesiony z gruzów po rządzie PO/PSL przez rząd PiS.

Poza niewątpliwym aspektem politycznym – była to przecież demonstracja politycznej woli przywracania Szczecinowi przemysłu stoczniowego na dużą skalę – poza oczywistym aspektem gospodarczym powstał też poważny problem społeczny. Taka obietnica złożona przez wysokiej rangi przedstawiciela rządu to nic innego jak danie nadziei stoczniowcom na powrót do ciekawej pracy. Stoczniowcy to ludzie reprezentujący wiele unikatowych zawodów, specjaliści wysokiej klasy, poważni fachowcy. I oto teraz okazuje się, że PiS dał im nadzieję bez pokrycia, że obietnica ponownego rozkwitu branży stoczniowej na Pomorzu Zachodnim, była tylko propagandowym humbugiem. Główni aktorzy tego przedstawienia musieli wiedzieć, że obiecują gruszki na wierzbie. A mimo to (wówczas wice) premier Morawiecki razem z min. Gróbarczykiem w towarzystwie wiceprezesa PiS, Brudzińskiego uroczyście, przed kamerami przybili stępkę… To jak to nazwać?

Budowa miała ruszyć na przełomie 2017 i 2018 r. W 2019 r. prom miał być gotowy do zwodowania, a do armatora miał trafić na początku 2020 r. Od dwóch lat powinien więc pływać po Bałtyku i „sławić imię polskiego stoczniowca”. Nie pływa, gdyż stocznia nie jest gotowa do takiej budowy, prom do tej pory nie istnieje nawet na rysunku, nie ma niezbędnych technologii, słowem niczego. Była tylko stępka, która też zresztą – bo i to się wydało – nie była stępką, tylko pożyczonym z sąsiedztwa elementem stalowym budowanych opodal wiatraków morskich.

Po latach stępka już bez propagandowej pozłotki jest do kupienia po 2 zł. kilogram. Jako złom. Sprzedawca, czyli Polska Żegluga Bałtycka dała do zrozumienia, że cena jest do negocjacji. Gdy sprawa zrobiła się głośna, PŻB zaprzeczyła jednak jakoby chciała się stępki pozbywać, ale jakoś mało wiarygodnie. W każdym razie na rynku medialnym cena jej zaprzeczenia jest o wiele niższa niż bardzo droga „wpadka” rządowa.

Może jednak nie przeznaczać owej stępki na złom, ale przekazać jako zabytek muzealny ku przestrodze przed iluzjami oraz jako eksponat niespełnionych obietnic. Kolejne eksponaty też się znajdą, na przykład polski samochód elektryczny, makieta CPK w Baranowie, PKS w każdej gminie, tanie mieszkanie, pełnomorski port w Elblągu itd…

 

prof. Bogusław Liberadzki

Poseł do Parlamentu Europejskiego