Nie słabnie zainteresowanie Unią Europejską pośród członków Sojuszu Lewicy Demokratycznej. Miałem okazję przekonać się o tym po raz kolejny, jako że zostałem zaproszony na posiedzenie łódzkiej Rady Wojewódzkiej SLD i konwencję Sojuszu w Lubuskim. To środowisko jest przekonane do Unii, rozumie historyczny wymiar decyzji o przystąpieniu do niej, dobrze wie, jakie korzyści Polska z tego związku odnosi. Jedyne, co go niepokoi to, jak zminimalizować straty, których przysporzyły Polsce rządy PiS, zwłaszcza w obliczu uruchomionej przecież procedury przewidzianej przez art. 7 Traktatu Europejskiego?
Jednak, jak na partyjne dyskusje przystało, główny nurt rozważań dotyczył samego SLD i jego planów przed i po wyborczych. Wchodzimy przecież w okres wyborczej gorączki. Przed nami wybory samorządowe, wybory europejskie, parlamentarne i prezydenckie. Prawdziwy wyborczy maraton, który może całkowicie zmienić krajobraz polityczny w kraju, albo zabetonować obecny układ na długie lata.
Oczywiście Sojusz zainteresowany jest wyłącznie zmianą i to zmianą wielokierunkową. Chodzi o umocnienie roli SLD, o jego powrót do parlamentu jako ważnej siły politycznej, ale też – w wymiarze państwowym – powinna to być zmiana o jednoznacznym kierunku – ku Unii. Ku coraz ściślejszemu związaniu się z jej strukturami, gospodarką, systemem finansowym, z europejskim pojmowaniem demokracji. Świat tak bardzo się za naszego życia zmienił i zmienia, że już nie tylko państwa wielkości Polski, ale nawet Niemcy, Francja, czy Włochy, w pojedynkę nie mają szans na równą konkurencję z takimi kolosami jak USA, Chiny, Indie, Rosja. Jesteśmy świadkami i jednocześnie uczestnikami nieustająco rozwijającej się globalizacji. Wielkie organizacje łączą się w jeszcze większe, duże państwa tworzą nowe związki gospodarczo-polityczne, do których określenie „wielki” już nie pasuje. Raczej – „ogromny”. Zatem i przed państwami europejskimi stoi podobne wyzwanie – być jednym organizmem. Ze zintegrowaną gospodarką, finansami, wspólną walutą, gwarantowanym wspólnie bezpieczeństwem, a jednocześnie być wspólnotą silną narodową różnorodnością. To jest możliwe, to się już robi, a nawet już się udaje. Gospodarka Unii Europejskiej już jest największą gospodarką świata, a instytucje europejskie są w ciągłym ruchu ku wspólnej walucie, zintegrowanej bankowości i ku humanistycznemu kształtowi wspólnoty. W tym wielkim organizmie gospodarczym chodzi bowiem przede wszystkim o to, by każdy czuł się tu jak u siebie, żeby każdy był sobą, a jednocześnie żeby był częścią wspólnoty i żeby żył w porównywalnych warunkach, niezależnie od tego, czy jest mieszkańcem greckiej wioski w górach, czy obywatelem bogatej Danii.
W tych wszystkich kwestiach członkowie SLD są zgodni i aprobują te kierunki w całości. Żeby jednak ich przekonania stały się rzeczywistością państwową, żeby stały się stanowiskiem Polski, muszą oni wpierw z powodzeniem wziąć udział we wszystkich zbliżających się wyborach. Tylko bowiem w drodze demokratycznej można sięgnąć po władzę i mając wyborczą legitymację od społeczeństwa, realizować własny program i urzeczywistniać swoje przekonania.
Jeśli chodzi o kondycję Sojuszu przed zbliżającymi się wyborami siłą rzeczy – ze względu na obowiązki jakie wypełniam jako eurodeputowany i wiceprzewodniczący Parlamentu Europejskiego – jestem raczej obserwatorem niż codziennym uczestnikiem. Jednak jeżdżę nie tylko na trasie Warszawa–Bruksela i Warszawa–Strasburg, ale także po Polsce. Jestem często w swoim okręgu wyborczym – na Ziemi Lubuskiej i na Pomorzu Zachodnim – skąd uzyskałem mandat europosła, często także spotykam się ze środowiskiem SLD w całej Polsce. Jedno mogę więc powiedzieć na pewno – pogłoski o śmierci Sojuszu, które pojawiały się na niektórych łamach i w wypowiedziach niektórych polityków, okazały się zdecydowanie przedwczesne. Sojusz ma się coraz lepiej, choć do pełnego zdrowia jeszcze trochę brakuje. Co prawda najnowsze badania opinii publicznej, które podniosły słupek notowań powyżej 10 proc. upoważniałyby do większego zadowolenia, ale my dobrze wiemy, jak bardzo triumfalizm może być zgubny dla każdej siły politycznej. Zresztą – jak się zdaje – kolejna jest na najlepszej drodze, by się o tym przekonać.
Owszem – partia taka jak Sojusz Lewicy Demokratycznej, która notowała w przeszłości wyniki 40-procentowe, ma prawo po kilku latach sejmowego niebytu i notowań na granicy progu wyborczego cieszyć się z każdego wzrostu, ale nie powinna tracić z oczu historycznej perspektywy. Po wielu spotkaniach z różnymi organizacjami Sojuszu, a zwłaszcza po tych dwóch ostatnich – z łódzką i zielonogórską, na których byłem, mogę być spokojny, że triumfalizm nam nie grozi. Na obu był zresztą przewodniczący SLD Włodzimierz Czarzasty, który tę właśnie sprawę stawiał niezwykle wyraziście. Podobnie, jak wyraziście kreślił problemy związane ze strategią przed zbliżającymi się wyborami i program, z którym Sojusz idzie do ludzi. Co do strategii Czarzasty nie pozostawił wątpliwości – Sojusz idzie do wyborów jako SLD–Lewica Razem. „Nikt mnie nie namówi do sojuszu z Platformą Obywatelską, która dziś mówi jedno, a jutro drugie” – to jego słowa. Możliwa jest jego zdaniem tylko jedna koalicja – koalicja lewicy społecznej. Jest sporo organizacji o zdecydowanie lewicowym charakterze, które też przygotowują się do wyborów. SLD zamówił ogromne badanie socjologiczne (na próbie 16 tys. osób), które ma dać odpowiedź, czy połączenie tych sił z SLD ma sens i przyniesie wyborczą korzyść. Jeśli to domniemanie, czy pragnienie, żeby nie rozpraszać lewicowych głosów i wziąć premię za jedność znajdzie potwierdzenie we wspomnianym badaniu, wtedy w SLD odbędzie się referendum. Czarzasty uważa, że po dotychczasowych złych – powiedzmy sobie – doświadczeniach z różnych koalicji cały Sojusz musiałby zdecydować o ewentualnej następnej. Mimo tej przecież z gruntu demokratycznej zapowiedzi pierwsze reakcje na ten plan, w moim odczuciu, nie były zbyt entuzjastyczne. Trauma po nieudanych związkach z Unią Demokratyczną (LiD), z Palikotem, z panią Nowacką jest w SLD ciągle żywa. Nie jest więc wcale pewne, czy rozum zwycięży z pamięcią.
W każdym razie – w koalicji, czy samodzielnie – Sojusz zapowiada realizacją polityki społecznej: wspieranie w każdej formie uboższych warstw społeczeństwa, wolność przekonań, równość wobec prawa, wolność i równouprawnienie kobiet, wspieranie społeczeństwa obywatelskiego, naprawienie krzywd, których dopuścił się PiS wobec służb mundurowych i wszelkich innych grup społecznych. To są zapowiedzi zdecydowane i jednoznaczne.
Równie interesująco brzmiała zapowiedź przewodniczącego Czarzastego, że będzie rozmawiał z trzema premierami rządów SLD, żeby zgodzili się wystartować w wyborach do Parlamentu Europejskiego w roku 2019. Leszek Miller, Włodzimierz Cimoszewicz i Marek Belka rzeczywiście byliby ozdobą tego parlamentu i znacząco wzmocniliby naszą lewicową frakcję. Dokonania, doświadczenie negocjacyjne, rządzenie w praktyce, wreszcie kultura – to są walory nie do przecenienia. Mam nadzieję, że nasza dotychczasowa skromna, reprezentacja uzyska w przyszłym Parlamencie znaczące wzmocnienie.
Tak to z grubsza wygląda na kilka miesięcy przed pierwszymi, już tej jesieni, wyborami – samorządowymi. Sojusz ma plan na Polskę i plan dla wszystkich jej obywateli. Ma to być kraj demokratyczny, miły do życia, bezpieczny socjalnie, wyciągający rękę do każdego, będący silnym (piątym co do wielkości), członkiem Unii Europejskiej.
Jeśli więc ktoś mnie pyta, czy SLD ma przyszłość, czy już tylko przeszłość, odpowiadam: SLD ma przeszłość, o której nie zapomina planując przyszłość ojczyzny.