Olimpiada w Siedlcach…

W gościnnych i nowoczesnych murach Uniwersytetu Przyrodniczo-Humanistycznego w Siedlcach odbyła się, (organizowana tu po raz drugi, choć w ogóle tradycja tych olimpiad zbliża się już do 60-tki) mazowiecka Olimpiada Wiedzy o Polsce i Świecie Współczesnym. Uczestniczyła w niej młodzież z 33 szkół, ze wszystkich mazowieckich powiatów okalających warszawską aglomerację. Do siedleckiego finału dobrnęli reprezentanci szkół 14.
W tym roku tematem wiodącym była demokracja. Temat, jak Państwo sami dobrze wiedzą, nadzwyczaj aktualny i nie wolny od emocji związanych z sytuacją polityczną w Polsce i wokół Polski – szczególnie w jej unijnym otoczeniu. Dlatego zaproszenie do spotkania z młodzieżą potraktowałem z całą powagą, zdając sobie sprawę, że będę miał przecież do czynienia z finalistami olimpiady – czyli z fachowcami, a po drugie, że nie będą oni zapewne wolni od bieżących emocji politycznych.
To była bardzo dobra rozmowa, choć początkowo kręciliśmy się jakby trochę wokół pytania z populistycznych polemik rodem: „co my właściwie z tej Unii mamy”. Samo w sobie było ono dość zaskakujące, biorąc pod uwagę, że spotkaliśmy się w uczelni zbudowanej w znacznym stopniu z funduszy unijnych!… W takich sytuacjach najlepiej przemawiają jednak fakty. Gdy więc zawisło w powietrzu pytanie (?), wątpliwość (?) – co nam właściwie ta Unia daje, policzyliśmy wspólnie, to „coś”. Wyszło nam 11 mld. euro rocznie. Na czysto! O ogólnym poziomie życia i wzroście tzw. dobrostanu, nie wspominając. Młodzież uznała, że to sporo, i że jednak się opłaca…
No tak, to w tym budżecie – a w przyszłym? Warto pamiętać, że już rozpoczynają się prace nad nową perspektywą finansową, po roku 2020. Czy utrzymamy swoją pozycję państwa, które dostaje najwięcej? Tu już pewności nie ma, niestety. Pieniędzy do podziału będzie mniej, to pewne – Brexit, nowe wydatki, np. na wspólną europejską obronność, czy zmiana statusu niektórych regionów Polski z „wymagającego pomocy” na „pomagającego innym”, odbiją się na nowych zasadach podziału. Na dodatek pojawią się nowe kryteria. Mówi się na przykład o potrzebie związania finansowania poszczególnych krajów ze stopniem ich europejskiej solidarności, z gotowością do wypełniania wspólnych zadań. Możemy wypaść tu blado. Chodzi oczywiście o uchodźców. Ostatnio wydało się, że nasz „żelazny sojusznik” – Węgry, które tak zdecydowanie i głośno wypowiadały się na rzecz suwerennego decydowania o ich przyjmowaniu na swoim terytorium, po cichu, w pełnej zgodzie z „unijnym rozdzielnikiem”, przyjęły ich 1300. Główna partia w tym kraju – Jobbik – twierdzi, że nawet 3 tys.!
1300, czy 3000 – nieważne. Nagle, ze zdumieniem dostrzegliśmy, że jesteśmy jedynym krajem UE, który nie przyjął ani jednego nieszczęśnika. Nie tylko pozbawionego w wyniku wojny dachu nad głową, ale też takiego, któremu w ojczyźnie śmierć w oczy zagląda. Jak wyglądamy? Czy w tej sytuacji możemy liczyć na równe z innymi względy przy podziale pieniędzy?…
– No, tak, panie profesorze – usłyszałem wtedy z rzędów zajmowanych przez uczniów. – Ale nie tylko kasa się liczy, także wartości. Polska jednak wstaje z kolan…
– Wstajemy z kolan obrażeni na całą Unię? Przecież my od dwóch lat z nikim nie rozmawiamy, my tylko się obrażamy. Premier Morawicki jest pierwszym od ostatnich wyborów parlamentarnych premierem, który przyjechał do Brukseli, żeby rozmawiać.
– „Dotychczasowe dwa monologi zastąpił dialog”, powiedział i miał rację. Mało tego – a obserwuję to od wewnątrz, więc wiem, co mówię – obrażeni jesteśmy nie tylko na partnerów, także między sobą jesteśmy skłóceni, jak żadna inne grupa narodowościowa. Europosłowie PiS i PO wręcz patrzeć na siebie nie mogą. A o czym jedni i drudzy mówią „na okrągło”? – Tak jest, o wartościach! – Przy okazji: które spośród nich są waszym zdaniem najcenniejsze, zapytałem…
– Prawa człowieka, odpowiedział ktoś z ostatnich rzędów.
– Brawo! Wartości, na których zbudowana jest Unia Europejska, można zamknąć właśnie w tych dwóch słowach: „prawa człowieka”. Gdybym miał ten skrót jakoś rozszerzać, to powiedziałbym jeszcze, że Unia Europejska, to taki związek, w którym obowiązuje też władza prawa, a nie prawo władzy. W tym zresztą tkwi istota sporu między rządem polskim, a Unią. Otóż oni uważają, że polski rząd od dwóch lat systematycznie, w sposób zaplanowany, odchodzi od tej zasady. A odejście od niej, to tak jakby wycofanie się z Unii. Tymczasem o naszej przynależności nie zdecydował ten, czy inny rząd, ale naród w referendum. To my wszyscy powiedzieliśmy Unii „TAK” i po latach starań zostaliśmy przyjęci. Rząd SLD-UP-PSL udanie dokończył negocjacje kopenhaskie, a premier Miller, spełniając wolę narodu, podpisał odpowiednie papiery. Następnie, prezydent Lech Kaczyński podpisał Traktat Lizboński ostatecznie przypieczętowując naszą „unijność”. Od tego momentu „Unia”, „Parlament Europejski” „Bruksela”, to nie są „ONI”, to jesteśmy „MY”. Gdy jedziemy do Brukseli, Paryża, Amsterdamu, czy Berlina, to tak jakbyśmy przemieszczali się z pokoju do pokoju we własnym mieszkaniu. Ale ta wygoda pociąga za sobą również odpowiedzialność, obowiązek dostosowania się i postępowania zgodnie z prawem, które przyjęliśmy.
W pierwszym rzędzie, jako państwo suwerenne, obowiązuje nas nasza własna Konstytucja. Potem zaś prawodawstwo unijne i krajowe. Otóż Komisja Europejska, która ma obowiązek monitorowania przestrzegania prawa w krajach Unii, ma zastrzeżenia do tego w jakim stopniu szanujemy własną Konstytucji. Ponieważ uważa, że w wielu punktach jej nie przestrzegamy, to jej zdaniem skutkuje to łamaniem prawa w innych obszarach, przede wszystkim tam, gdzie zakotwiczone są unijne fundamenty. Mam na myśli niezależne sądownictwo, trójpodział władzy, swobodę wyrażania poglądów, itp.
– To dlaczego pan i pańscy koledzy-europosłowie SLD, głosowaliście w PE przeciwko zgodzie na zastosowanie wobec Polski Art. 7 Traktatu Unijnego, a nie tak samo jak sześciu posłów PO, którzy powiedzieli wtedy „TAK”? Schowaliście głowę w piasek?
– Dlatego, że bodaj w punkcie 14 tej uchwały napisano, że PE opowiada się za tym, żeby zastosować wobec Polski sankcje wynikające z Artykułu 7. Otóż z naszej strony zgody na żadne sankcje wobec Polski nie będzie. To rząd PiS wiedzie spór z instytucjami europejskimi. PiS, to nie jest Polska. To nie jest powód, żeby stosować sankcje, które dotkną całe społeczeństwo. Dobrze pamiętamy sankcje zastosowane wobec Polski przez naszych amerykańskich przyjaciół. Rzecznik ówczesnego rządu miał rację, mówiąc, że „rząd się sam wyżywi”. Tylko co ze społeczeństwem, co z ludźmi?… Dlatego podczas sesji plenarnej powiedziałem: stop! Zatrzymajmy się, a potem zróbmy krok wstecz. I zacznijmy rozmawiać… To się właśnie na waszych oczach, drodzy państwo, dzieje… Choć na razie nie widać, żeby któraś ze stron wykazywała gotowość cofnięcia się choćby o milimetr, o kroku nie wspominając. Na razie tylko rozmawiają… Tyle i aż tyle…
Wracając do Warszawy uświadomiłem sobie, jak istotne jest to przedsięwzięcie, którego podjął się siedlecki Uniwersytet, jak ważne jest, żeby młodzież, szczególnie ta interesująca się życiem społecznym i politycznym, nie była zdana tylko na codzienne dywanowe naloty propagandowe podejmowane przez rząd i opozycję, ale żeby w tej powodzi newsów i fake-newsów potrafiła zachować rozsądek. Żeby chłonęła informacje, ale żeby umiała je przesiać przez własny rozum. Od mądrych pedagogów w dużej mierze zależy, czy młodzież będzie do tego zdolna. Nikt jej przecież nie ogrodzi murem, który będzie przepuszczał do ich świadomości wyłącznie prawdę, szlachetność i altruizm. Trzeba ich intelektualnie zaszczepić przeciwko licznym zarazkom, które fruwają w eterze i na papierze.
Miałem uczucie, że z takimi zarazkami zderzałem się także podczas spotkania z siedleckimi finalistami Olimpiady Wiedzy o Polsce i Świecie współczesnym, ale też, że wiele zwalczyłem, a przynajmniej zneutralizowałem…
Na koniec najważniejsze: bohaterem tego dnia, czyli laureatem siedleckiej Olimpiady Wiedzy o Polsce i Świecie Współczesnym został Filip Główka z Zespołu Szkół Ogólnokształcących nr. 6 im. Jana Kochanowskiego w Radomiu. Gratuluję!