Pandemia przygniotła ciężarem wszystkie dziedziny europejskiej gospodarki. Na przykład transport międzynarodowy, który jest przecież niezbędny dla funkcjonowania europejskiego życia – także w warunkach narzuconych przez COVUD-19. Po początkowych zakłóceniach, kiedy poszczególne kraje dosyć gwałtownie i raczej bez jakiegoś wspólnego planu zamykały swoje granice, transport ruszył. Trzeba jednak powiedzieć, że transport międzynarodowy jest w tej chwili silnie regulowany i przewoźnicy narzekają na liczne wymogi formalne, którym wcale nie jest łatwo sprostać.
Kolejny czynnik, który negatywnie oddziałuje na nastroje, to tzw. pakiet mobilności. Ten zbiór nowych regulacji dotyczących transportu drogowego od początku wzbudza silne emocje. Uważa się, że przy jego pomocy bogatsze kraje Unii forsują zmiany, które ułatwiałyby ich przewoźnikom międzynarodową konkurencję. Prace nad pakietem mobilności są na decydującym etapie. Jesteśmy po tzw. „trylogu” i Rada Europejska skierowała już końcowy dokument z powrotem do PE, gdzie po ewentualnym zatwierdzeniu jakichś poprawek, według wszelkiego prawdopodobieństwa zostanie on przyjęty.
Część państw – Polska, Rumunia, Bułgaria, Węgry, Litwa, mają jednak zastrzeżenia do nowych rozwiązań. Uważamy, że wymagają one – zwłaszcza teraz, w dobie epidemii – ponownego przemyślenia. Zgłosiłem nawet taką propozycję, nazwałem ją „Rethinking paket” – ponowne przemyślenie pakietu. Są przecież gołym okiem widoczne zupełnie nowe warunki wykonywania przewozów międzynarodowych i pracy kierowców. Są to okoliczności zdecydowanie mniej korzystne przede wszystkim co do bezpieczeństwa wykonywania zawodu. Są również mniej korzystne, co do wolumenu przewożonych towarów, a także bardzo zróżnicowane w poszczególnych państwach członkowskich ograniczenia restrykcyjne: maski, nie maski, badania. Krótko mówiąc, pakiet mobilności w dotychczasowej postaci może powodować dodatkowe, poważne perturbacje.
Ale to tylko część problemów transportowych, które przeżywa UE. W bardzo złej sytuacji są przewoźnicy autobusowi – przewozy autobusowe prawie zupełnie zamarły. Podobnie kolejowe – w przewozach pasażerskich spadek wynosi ok 90 proc! Przewozy lotnicze – po prostu nie latamy.
Kluczowe wyzwanie, które przed nami stoi jest więc następujące: czy chcemy mieć transport gotowy do działania w momencie, kiedy skończy się pandemia, czyli – czy mamy wprowadzić go w stan hibernacji, czy może pozwolimy mu upaść. Konsekwencją upadku będą wielkie straty w majątku, ale także wśród ludzi – bezrobocie, rozpaczliwe poszukiwanie nowej pracy, bieda.
Moim zdaniem oczywiście należy uniknąć dramatu czającego się na horyzoncie, ponieważ ożywienie gospodarcze bez transportu możliwe nie będzie.
Pytany więc ciągle jestem, czy ten niezbędny każdej gospodarce sektor może liczyć na unijne wsparcie, na te miliardy, o których słyszymy, że mają być?
Otóż one nie tylko „mają być”, ale one już są i będą.
Komisja Europejska uznała właśnie, że 100 mld. złotych, które rząd Polski chce zaangażować w pomoc gospodarce w ramach swojej tarczy anty-kryzysowej, może być przekazane na walkę ze skutkami koronawirusa i nie będzie to traktowane przez Brukselę, jako niedozwolona pomoc publiczna. Traktuje się to jako „Program rescue” – program ratunkowy dla sektorów zagrożonych upadkiem, takich jak transport, turystyka, hotelarstwo, uzdrowiska itd. Ta pomoc jest adresowana głównie do małych i średnich przedsiębiorstw. Polski transport to są przecież takie właśnie małe i średnie przedsiębiorstwa. Z wyjątkiem kolei i lotnictwa oczywiście. Małe i średnie przedsiębiorstwa, to także turystyka i hotelarstwo, które też już ledwie zipią. I dla nich pojawiła się szansa na ratunek. Te środki są dostępne. Komisja Europejska nie stawia przeszkód. Zgodnie ze swą polityką możliwie szerokiej pomocy państwom członkowskim w zwalczaniu skutków pandemii, maksymalnie upraszcza i ułatwia wszelkie procedury.