Mimo wakacji wydarzenia biegną szybko i równie szybko giną gdzieś, spychane przez coraz to nowe sensacje. Są jednak takie, których nie powinno się traktować z pobłażaniem – ot, było minęło, nie ma o czym mówić. Czasem jest o czym mówić. Czasem mówić trzeba!
Z końcem lipca unijna komisarz ds. równości Helena Dalli poinformowała, że odrzucono wnioski sześciu polskich gmin, które starały się o finansowanie swoich projektów w ramach współpracy miast partnerskich. Chodzi o miasta, które radni ogłosili „strefami wolnymi od LGBT”.
Pamiętamy, że była taka akcja, kiedy pod wpływem środowisk katolickich wiele miejscowości, gmin i powiatów przyjmowało podobne rezolucje. Mieliśmy więc do czynienia z oficjalnym, niejako „urzędowym” wykluczaniem społecznym pojedynczych ludzi, czy grup obywateli. „Akcję” wspierał pewien tygodnik, który rozprowadzał po całej Polsce nalepki z przekreślonym tęczowym logo i napisem „Strefa wolna od ideologii LGBT”. Przyklejano je na drzwiach restauracji na przykład, czy gdzie komu do głowy przyszło.
Dla takich postaw w Unii Europejskiej, zbudowanej na fundamencie praw człowieka, wolności przekonań i demokracji, miejsca nie ma. Co prawda radni, którzy uchwalali, co im podsuwano, mieli na ogół blade pojęcie o istocie rzeczy, niemniej naruszali jedne z najbardziej fundamentalnych praw Unii.
Ich akcja doczekała się w końcu reakcji. Oprócz Heleny Dalli – komisarz UE ds. równości, w sprawie odmowy finansowania dla kilku polskich gmin wypowiedział się też komisarz ds. sprawiedliwości Didier Reynders. „Żadna dyskryminacja nie może być w UE tolerowana. Wartości Unii muszą być podtrzymywane we wszystkich programach finansowanych przez UE, w tym w partnerstwie miast” – napisał.
I żeby nie było żadnych wątpliwości stanowisko zajęła również szefowa KE, pani Ursula von der Leyen: „Traktaty zapewniają, że każdy człowiek w Europie może być tym, kim jest, żyć tam, gdzie chce, kochać, kogo chce”.
Trzeba trafu, że zbiegło się to w czasie z przepychankami w obozie rządzącym o nowy podział wpływów. Prasa nazwała te zapowiedzi „planowaną rekonstrukcją rządu”.
Dla polskiej prawicy coś takiego jak wstyd na całą Europę chyba nie istnieje, gdyż koalicjanci PiS z Solidarnej Polski gromko zażądali od premiera Morawieckiego, żeby natychmiast wycofał Polskę z Konwencji Stambulskiej. Doszli nagle do wniosku, że zagraża ona polskim wartościom, a szczególnie polskiej rodzinie. Konwencja przyjęta i podpisane przez 45 państw oraz Unię Europejską, ma za zadanie chronić kobiety przed przemocą, także przemocą domową, ma położyć kres bezkarności sprawców. Polska ratyfikowała ją w roku 2015. Środowiska katolickie od początku uważały ją za konia trojańskiego „ideologii gender”. I oto walka o wpływy w obozie rządzącym Polską okazała się szczeliną, przez którą te fobie mogły wypłynąć z polskiego zaścianka na międzynarodowe wody. B. premier wystosowała nawet pismo w tej sprawie do KE, uznając odmowę finansowania miast homofobicznych za cios wymierzony w wolność poglądów i prawa rodzinne:
– Czy Komisja Europejska nie uważa, że rodzina to jedna z fundamentalnych wartości w Europie, pyta retorycznie?
Jestem czwartą kadencją posłem do PE. Muszę przyznać, że w polityce widziałem już wiele, ale jednak ciągle nie wszystko. Okazuje się bowiem, że są politycy, którzy na potrzeby wewnętrznej walki o władzę, gotowi są narazić dobre imię Polski na arenie międzynarodowej, w imię partyjnych interesów uczynić z dużego europejskiego, nowoczesnego kraju zakątek ciemności i tak, tak – obłudy, niestety.
Przecież ta cała „troska o dobro rodziny”, tak niespodziewanie objawiona przez współkoalicjanta PiS niczemu innemu nie służy, jak tylko wyrwaniu większego kęsa władzy. Rodzina jest w tym przypadku naprawdę na ostatnim miejscu. Sprowadzona jest do roli pałki, którą okłada się po głowie premiera, żeby nie ważył się odebrać członkom koalicyjnego ugrupowania żadnej z rządowych zabawek.
Na koniec dodam, że członkiem Komisji Europejskiej, komisarzem do spraw rolnych, jest polityk PiS, Janusz Wojciechowski. Swoją obecnością – niejako w imieniu Zjednoczonej Prawicy – firmuje wszystkie posunięcia i postanowienia Komisji Europejskiej. Wydawać by się więc mogło, że skoro konwencja stambulska tak bardzo „ingeruje w polską tradycję” i „wartości”, a odmowa finansowania miast „wolnych od ideologii LGBT” tak bardzo godzi w nasze „prawo do kształtowania życia narodu i rodziny”, to on pierwszy powinien protestować. Tymczasem komisarz Wojciechowski milczy jak zaklęty.