Zakończmy te wojny!

Dość! Wystarczy! W najmniejszym stopniu nie jest w polskim interesie kontynuowanie sporu z Unią Europejską w sprawie tak oczywistej jak „państwo prawa”.
Najpierw było wrogie milczenie, potem przełamywanie lodów, „wznowienie dialogu”, teraz słyszymy o „warunkach”, jakie Unia postawiła polskiemu rządowi w związku z reformą sądownictwa. Chodzi o pozostawienie na funkcji, zgodnie zresztą z obowiązującą Konstytucją, I Prezes SN i wszystkich pozostałych sędziów po 65 roku życia, bez konieczności uzyskania przez nich zgody prezydenta. Zapis ten mógłby ewentualnie dotyczyć tylko sędziów wybranych do SN w przyszłości. Chodzi też o zniesienie tzw. skargi nadzwyczajnej, która w opinii KE narusza zasadę pewności prawa i pozwalałaby podważać prawomocne wyroki nawet po kilkudziesięciu latach.
Pytano mnie w programie TVP Info „Co jest grane” (20 kwietnia), co sądzę o takim kompromisie?
Nie nazywałbym tego „kompromisem”. Cieszę się – jeśli to prawda – że jest coraz bliżej do porozumienia polskich władz z Unią Europejską w sprawie absolutnie podstawowej – w sprawie zasad, które w Unii obowiązują wszystkich i które stanowią, że Unia jest związkiem demokratycznych państw silnym siłą prawa, a nie prawem siły.
Jak mówi „klasyk”, to jest „oczywista oczywistość”. Tu nie powinno być sporu. Zresztą poza wszystkim, to leży po prostu w naszym interesie. Choćby dlatego, iż nie jest prawdą, że niemożliwe jest łączenie praworządności z wysokością kwot, które w zbliżającym się, nowym budżecie Unii, będą przeznaczane dla poszczególnych krajów. Co prawda nie brak zastrzeżeń, (wyrażała je m.in. moja grupa polityczna w PE), że nie powinno się wprowadzać do dyskusji budżetowych tak nieprecyzyjnego, subiektywnego miernika, jak „poziom praworządności”, ale zdaje się przeważać zdanie, że jednak można, a nawet trzeba. Unijny komisarz ds. budżetu, Guenther Oettinger, na niedawnym spotkaniu z dziennikarzami w Berlinie podkreślił, że istnienie niezależnego od rządu sądownictwa powinno stać się „conditio sine qua non” (warunkiem koniecznym) wypłat z unijnego budżetu w latach 2021 – 2027.
– Przekazując pieniądze na badania naukowe, infrastrukturę czy projekty socjalne musimy mieć gwarancję, że w przypadku sporu, niezależni sędziowie zdecydują o przyznaniu środków lub o ich zwrocie – mówił Oettinger. I dodał: – Europejski budżet finansowany jest przez kraje członkowskie. W przypadku, gdy fundusze muszą zostać cofnięte, ponieważ nie zostały przyznane w prawidłowy sposób, musimy mieć możliwość oparcia się na nieprzekupnej i niezawisłej trzeciej władzy, niezależnej od rządu…
Praworządność, niezależne sądy, są podstawą funkcjonowania Unii, swoistym „bezpiecznikiem” dla prawa i sprawiedliwości w unijnym wydaniu.
Dbałość o przestrzeganie unijnych zasad, podobnie jak dbałość o dobre imię Polski, powinny więc być istotą naszego postępowania. Uważam, że możemy i powinniśmy znacznie staranniej, z wielką ostrożnością i determinacją dbać o obraz Polski w świecie. Znacznie częściej przed wypowiedzeniem jakichś słów, przed podjęciem jakich czynów, powinniśmy najpierw używać głowy. Do tego nie są nam potrzebne żadne ustawowe zabezpieczenia. Zresztą nie chodzi tu wyłącznie o innych, często chodzi o nas samych.
Nie ukrywam, że czułem się zażenowany, gdy zobaczyłem jak ONR świętuje w Sali BHP Stoczni Gdańskiej. Mówi się, że w tej Sali zaczęła się „wolna Polska”. Oby w tej samej Sali się nie skończyła.
Czułem się niemniej zażenowany, gdy sejmowa partia potrzebowała aż trzech wpisów na Twitterze, żeby w końcu prawidłowo nazwać Powstanie w getcie i określić, którą rocznicę tego wydarzenia obchodzimy.
Pytano mnie we wspomnianym programie TVP Info., czy dostałem list jednego z europosłów PO, alarmujący parlamentarzystów europejskich, że PiS obudził w Polsce demony antysemityzmu i ksenofobii. Nie miałem tego listu w ręce, ale nie ulega dla mnie wątpliwości, że taka „inicjatywa” nie służy dobrze Polsce. Przeciwnie, to zła przysługa. Owszem pojawiły się w naszej przestrzeni publicznej wydarzenia, wobec których poczuliśmy się nieswojo. Mam na myśli tzw. „marsz niepodległości” z silnymi akcentami nacjonalistycznymi, publiczne palenie kukły Żyda i długie tygodnie niemocy wymiaru sprawiedliwości, tolerowanie przez prokuraturę swastyki, jako „hinduskiego symbolu szczęścia i pomyślności”, demonstracje neofaszystów na Jasnej Górze i w innych kościołach, internetowy hejt o antysemickiej wymowie, nieszczęsna ustawa o IPN… To wszystko są dwuznaczne, a niekiedy jednoznaczne dowody, że mamy do czynienia ze zjawiskami niepokojącymi, nagannymi, karygodnymi. Jednak z Polski Żydzi nie wyjeżdżają w obawie o swoje bezpieczeństwo, jak z Francji. Nie płoną tu synagogi, obiektów żydowskich nie musi pilnować uzbrojona policja, jak w innych krajach Unii (ambasady Izraela nie liczę, bo przed wszystkimi placówkami dyplomatycznymi państw obcych są stałe posterunki). Różnica polega na tym, że gdzie indziej państwo wobec antysemickich wybryków działa natychmiast – skutecznie i bezwzględnie. Nasze państwo niestety na ogół działa z opóźnieniem, a często dopiero pod wpływem krytyki. To na pewno powinno się zmienić. Po Holocauście świat jest szczególnie wyczulony na takie sygnały. To jest sfera uczuć i wspomnień bolesnych, bardzo delikatnych, niesamowicie wrażliwych. Powinniśmy – poprzez edukację, rozmowę, otwartość, szczerość – dbać o nasze dobre imię i nie godzić się na czynienie nas współwinnymi Holocaustu. Nie możemy jednak zamykać oczu na historię, na fakty. Częstokroć w tym dramatycznym czasie, gdy wybór dotyczył tylko rodzaju śmierci, byliśmy zarówno po stronie bohaterów, jak i po stronie przeciwnej. Byliśmy dobrymi samarytanami, ale przecież nie każdy z nas. Poddani niewoli, sami wtedy skazani na wyniszczenie, odarci z godności i praw, dziś szczególnie powinniśmy troszczyć się o kształtowanie prawdziwego obrazu tamtych strasznych czasów. Jako ludzie wolni i „spolegliwi” – w znaczeniu, jakie nadał temu słowu prof. Kotarbiński, nie możemy godzić się na manipulowanie historią, ktokolwiek by się za tę robotę zabierał. Należy ukazywać tamte czasy w pełnym wymiarze bohaterstwa i tragedii, heroizmu i zdrady, ale nigdy, powtarzam nigdy, nie wolno dawać powodów do rozpalania nienawiści, antysemityzmu i ksenofobii. To jest niegodne człowieka cywilizowanego, Europejczyka. A już rozpalanie takich nastrojów, by odnieść jakieś „zwycięstwo” w wojnie polsko-polskiej, po prostu źle służy Polsce, godząc w nasze żywotne interesy