Lekcja brexitu

Gdy o północy 20 grudnia, Francja zamknęła granicę z Wielką Brytanią na dojazdach do Kanału La Manche zaczął się Armagedon. Tysiące ciężarówek z psującym się towarem, tłum wściekłych kierowców, złorzeczenia Europejczyków zmuszonych do działań nadzwyczajnych w i tak tłocznym przedświątecznym okresie, gwałtowne poszukiwania sposobu opuszczenia Wysp… Powodem decyzji o zamknięciu granicy było odkrycie nowego, groźnego szczepu wirusa COVID-19, ale w tle były buksujące od wielu tygodni negocjacje rozwodowe między Unią a Wlk. Brytanią. Nikt tego nie stwierdził na pewno, ale kto wie, czy horror na granicach nie przyspieszył ich końca. Już 24 grudnia Ursula von der Leyen niespodziewanie ogłosiła, że osiągnięto porozumienie w sprawie umowy handlowej. To, co jeszcze kilka godzin wcześniej nie wydawało się możliwe, stało się faktem.
Być może to właśnie horror na granicach uzmysłowił premierowi Johnsonowi, że nie warto bez końca walić pięścią w stół, nie warto grozić i krzyczeć, bo Unia Europejska niezachwianie i wspólnie trwa przy wynegocjowanym już porozumieniu.
Oczywiście na użytek wewnętrzny Johnson ogłosił swój wielki sukces, mówił nawet, że jego kraj odzyskał pełną niezależność gospodarczą i polityczną.
Przewodnicząca Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen zachowywała spokój i wypowiadała się mniej emocjonalnie za to bardziej merytorycznie. Osiągnięte porozumienie nazwała uczciwym, zrównoważonym i wzajemnie korzystnym:
„Jednolity rynek będzie działał na uczciwych zasadach, jeżeli ktoś nie będzie się do nich stosował spotkają go poważne konsekwencje” – podkreślała.
Tymczasem premier Johnson nie odrywał triumfalnych fanfar od ust: „Odzyskaliśmy kontrolę nad naszym prawem i naszym przeznaczeniem. Nad każdym najmniejszym szczegółem naszych regulacji. Od 1 stycznia będziemy poza unią celną i jednolitym rynkiem. Brytyjskie prawo tworzone będzie tylko przez brytyjski parlament, a interpretowane przez brytyjskie sądy”… Pochylmy się więc przez chwilę nad tym sukcesem brytyjskiego premiera.
Kilka spraw dla przykładu
Traktat brexitowy liczy ok. 1200 stron. Reguluje obrót towarowy i problemy rybołówstwa.
Irlandia Płn. jest traktowana jako wydzielona część.
Nie reguluje sprawy usług – chodzi głównie usługi finansowe, które są ważne.
Nie ma także w porozumieniu sprawy gospodarowania bazą danych.
Nie ma też wzajemnego uznawania certyfikatów zawodowych i tym samym dyplomów.
Jeśli chodzi o obrót towarowy, to ma być wolny, bez ceł.
Co to znaczy zatrzymać ruch na granicy zobaczyliśmy wszyscy w dni przedświąteczne, kiedy tysiące ciężarówek tłoczyły się na prowizorycznych parkingach urządzonych naprędce gdzie się da. Pozostawienie więc w tej kwestii status quo jest oczywiście korzystne dla obu stron, ale tym samym Wlk. Brytania znalazła się w sytuacji, że nadal musi stosować wszystkie standardy przyjęte przez UE! Różnica jest taka, że będąc członkiem Unii miała na nie wpływ, teraz nie ma wpływu na nic. Po prostu musi przyjąć unijne wymagania dotyczące jakości produktów, ich bezpieczeństwa, stosowanych materiałów, zasad określania śladu węglowego itd. Oczywiście może odmówić, ale wtedy nie będzie miała dostępu do rynku UE.
To nie wszystko – gdy bowiem zastosuje się do wymagań, będzie podlegała okresowej kontroli, czy jej produkty, które chce sprzedać na rynku unijnym, są zgodne z normami europejskimi i będzie musiała dostosowywać się do zmian, jeśli instytucje europejskie tak uznają.
Np. gdy Europejska Agencja Leków uzna, że jakiś brytyjski specyfik jest niezgodny z normami Unii, to on automatycznie nie będzie eksportowany na obszar UE. Tak samo w każdym innym przypadku – również w przypadku artykułów rolnych.
Sprawy rybołówstwa nie zostały ostatecznie rozstrzygnięte, problem rozwiązano na najbliższe pięć lat – dostęp UE do łowisk brytyjskich i z wzajemnością, w proporcjach korzystnych dla Wlk. Brytanii, ale nie na tyle, ile rząd brytyjski obiecywał swoim rybakom, gdyż Unia także zadbała o interesy swoich.
Kolejny punkt zapalny: Irlandia Płn. Nie zostaje ona w Europejskiej Strefie Gospodarczej bezpośrednio. Natomiast granica zewnętrzna Irlandii Płn. będąca jednocześnie granicą wewnętrzną między Zjednoczonym Królestwem, a Irlandią, będzie poddana procedurze odpraw i sprawdzenia wspólnotowego. Czyli niejako część Wlk. Brytanii będzie względnie wydzielona z jednolitego brytyjskiego obszaru gospodarczego. Irlandii Płn. gospodarczo będzie bliżej do Irlandii, a więc do UE, niż do Zjednoczonego Królestwa. Skoro więc premier Johnson tak mocno podkreśla odzyskanie pełnej suwerenności gospodarczej i politycznej, to rozwiązanie dotyczące Irlandii Płn. i Irlandii zdaje się temu przeczyć, a przynajmniej pozbawia te zapewnienia wiarygodności. Część terytorium Wlk. Brytanii jest bowiem wydzielona jako strefa odmienna od pozostałej. To nie musi, ale może oznaczać erozję zwartości terytorialnej państwa, zważywszy, że Szkocja rozważa możliwości pozostanie w UE mimo brexitu.
W tej sytuacji nawet w ocenie eurosceptyków i zdeklarowanych zwolenników brexitu panuje uczucie zawodu. W społeczeństwie zresztą także. Oczekiwano więcej, bo zdecydowanie więcej ludziom obiecywano. Przywileje miały zostać, a obowiązki miały przestać obowiązywać. Tymczasem Brytyjczycy muszą jednak obowiązki przyjąć, muszą dostosować się do tego, co UE będzie postanawiać – tak jak Szwajcaria, czy Norwegia.
Kolejny zarzut padający już wewnątrz Wlk. Brytanii, dotyczy chaosu. Zjednoczone Królestwo nie przygotowało się do tak szybkiego zastosowania tej umowy, tak jakby 1 stycznia 2021 roku, czyli dzień wyjścia z Unii, był jakimś zaskoczeniem. W rezultacie Izba Gmin musiała zaakceptować tę umowę na ostatnią chwilę, natomiast PE zajmie się nią w styczniu i zapewne nie będzie się nadmiernie śpieszył. Nie ma wątpliwości, że Unia uzyskała w tej grze przewagę. Johnson wyraźnie przelicytował. Unia oczywiście zaakceptuje umowę, ale czego jeszcze Wlk. Brytania będzie musiała wysłuchać w debacie nad umową, tego jej nikt nie odbierze. Dla dumnego Albionu, to nie będą miłe godziny.
Życie po życiu
Mniejsza jednak o dumę, brexitowi towarzyszą same złe przewidywania. Oblicza się na przykład, że brytyjski PKB spadnie o co najmniej 4 proc. – prawdopodobnie więcej (Covid gnębi także unijną gospodarkę) niż gdyby zostali.
Kolejne rozczarowanie – Brytyjczycy spodziewali się, że umowy handlowe ze Stanami, Japonią, Azją Południowo-Wschodnią, będą rekompensowały straty wynikając z zerwania z UE. Otóż nie rekompensują! Umowy są przygotowane, zawarte, i towarzyszy im uczucie sporego niedosytu. Te regiony i państwa wolą mieć dobre stosunki z UE i spełniać kryteria umożliwiające handel z Unią, niż wbrew UE preferować Wlk. Brytanię.
Co więcej – wyjście z Unii oznacza kolejny krok na drodze kurczenia się potęgi i znaczenia Zjednoczonego Królestwa. Imperium, w którym „słońce nie zachodziło” nigdy nie miało stałych sojuszników, miało zaś stałe interesy. Teraz okazuje się, że sojuszników w dalszym ciągu nie ma, a interesy trzeba radykalnie przewartościować, bo Brytyjczycy na własne życzenie wypadają z wielkiej wspólnoty, która jest graczem globalnym, nie zbliżając się jednocześnie do żadnego wielkiego mocarstwa. Trump, który zachęcał ich, żeby wystąpili z UE, nie zrekompensował im tego. Poza wszystkim trudno jest znaleźć strategicznego sojusznika politycznego, który wespół z premierem Johnsonem i jego rządem chciałby walczyć przeciwko UE. Nawet w USA. Zresztą wygrana Joe Bidena oraz sygnały płynące z jego obozu świadczą, że i dla nowego prezydenta USA ważniejszym partnerem będzie jednak Unia Europejska niż Zjednoczone Królestwo. Jakby nie patrzeć Zjednoczone Królestwo powoli wypada z głównego nurtu światowej polityki.
Unia jest po rozwodzie z Wlk. Brytanią, ale to ona narzuca warunki dalszego współistnienia. Zresztą Unii wyraźnie spadł kamień z serca, gdyż wyprowadzka Brytyjczyków oznacza, że na pewno wprowadzimy w życie Fundusz Odbudowy po koronawirusie. Gdybyśmy w dalszym ciągu mieli u szyi Wlk. Brytanię, prawdopodobnie nie byłoby to takie pewne, a nawet byłoby bardzo niepewne. Polskę i Węgry, które do pewnego momentu groziły wetem, prawdopodobnie udałoby się ominąć, ale z Wlk. Brytanią nie byłoby to już takie łatwe.
Brytyjczycy będą zresztą wykluczeni nie tylko z tego Funduszu. Nie będą już uczestniczyli w takich programach jak Galileo, Erasmus, czy Horyzont 2020, czyli nowoczesność, wspólne badania, rozwój, wymiana młodzieży, studia na dowolnym europejskim uniwersytecie.
Polacy, Francuzi, Niemcy, Włosi, Portugalczycy mogą sobie uniwersytety wybierać w całej Unii. Mogą też w Wlk. Brytanii, tyle, że po powrocie brytyjskie dyplomy będą musieli na kontynencie nostryfikować… Ich dyplom będzie ważny tylko na terenie Wlk. Brytanii i krajów z nią stowarzyszonych.
Unia na pewno będzie się starała zachowywać w nowej sytuacji adekwatnie do zachowań brytyjskich. Pracownicy brytyjscy, którzy byli zatrudnieni w instytucjach europejskich będą mogli nadal pracować, o ile pracownicy z krajów UE będą mogli pracować na terenie Wlk. Brytanii. Na razie znacząca część Brytyjczyków pracujących i osiedlonych w krajach UE, poprosiła o obywatelstwo kraju, w którym żyją i pracują.
Co ciekawe jednym ze starających się o obywatelstwo kraju unijnego – w tym przypadku francuskie, jest ojciec premiera Wlk. Brytanii.
Jedno wiadomo na pewno – wszyscy będziemy musieli uczyć się nowej sytuacji. Co warto podkreślać, dzięki jednolitej i solidarnej postawie wszystkich 27 krajów UE, w tym Polski, Unia zachowała zwartość i siłę. Siłę niezbędną do utrzymania europejskiej wspólnoty i jednocześnie suwerenności każdego z członków Unii. Unia jest bowiem najlepszą gwarancją suwerenności narodowej każdego ze swych członków. Dla mniejszych krajów, których globalizacja raczej wcześniej niż później musiałby zmarginalizować, jest jedyną obecnie szansą na zachowanie w silnej wspólnocie swych cech i walorów narodowych. Ale nie musimy tego przekonania okazywać Anglikom na każdym kroku, oni sami to wiedzą. A do tych, którzy jeszcze nie wiedzą, będzie to docierało stopniowo.