Wizyta

Przy okazji każdego publicznego wystąpienia przedstawicieli obecnej władzy słyszymy, że rząd PiS jest pierwszym, który tak zdecydowanie wydobywa ludzi ubogich z wykluczenia społecznego. Na poprzedników sypią się oczywiście gromy za skąpienie grosza na elementarne potrzeby społeczne, za finansowanie kosztem ubogich potrzeb politycznych elit. Metodę tę zastosował ostatnio mój konkurent w wyborach do europarlamentu, pan minister, a jednocześnie wiceprzewodniczący PiS, Joachim Brudziński, odwiedzając zachodniopomorski Łobez. Przywiózł prezent – wóz strażacki dla łobeskiej Państwowej Straży Pożarnej, a przy okazji wygłosił przemówienie poświęcone pisowskiej polityce społecznej, zwłaszcza w odniesieniu do terenów popegeerowskich i takich miejscowości jak Łobez.
Mówił o porzuceniu przez przeszłe rządy ludzi na pastwę losu, o biedzie dziedziczonej już w trzecim pokoleniu.
– Dopiero rząd PiS, przyszedł ludziom z realną pomocą, oznajmił. – Bezrobocie spadło z ponad 40 proc, do dwudziestu paru. Przywrócono obywatelom godność, ludzie przestali kupować „na zeszyt”. Takich miejscowości w tych pięknych okolicach jest bardzo dużo, ale dopiero my wyrywamy je z wykluczenia…
No, to przypomnijmy fakty…
Państwowe Gospodarstwa Rolne likwidował Leszek Balcerowicz i rząd Tadeusza Mazowieckiego. To tamten rząd zapoczątkował pegeerowskie nieszczęście. Owszem były gospodarstwa, których nie było sensu utrzymywać, ale PGR-y to były także gospodarstwa kwitnące, nowoczesne, prowadzone przez wykształconą na polskich i zagranicznych uczelniach rolnych kadrę. Tymczasem likwidowano jak leci. Była to likwidacja ideologiczna, a nie ekonomiczna.
Leszek Balcerowicz nie mógłby dokonać swojego dzieła sam. Musiał mieć silne wsparcie rządowe, a rząd musiał mieć szczelny parasol polityczny, chroniący go przed gniewem społecznym – choćby ze strony pracowników PGR z dnia na dzień pozbawianych pracy i środków do życia.
Połowa członków rządu Mazowieckiego (łącznie z nim samym) reprezentowała Komitety Obywatelskie „Solidarność”, wśród nich najważniejsi konstruktorzy transformacji ustrojowej.
„Plan Balcerowicza” mógł być przeprowadzony nie tylko dlatego, że społeczeństwo oczekiwało na radykalną zmianę, ale też dlatego, że NSZZ „Solidarność”, który był wówczas potężną siłą polityczną, zasłonił ten rząd swoim puklerzem, autoryzował i bronił najtrudniejszych dla pracowników decyzji.
Początki nieszczęścia takich miejscowości jak Łobez i jemu podobne paradoksalnie tkwią więc w sukcesie rządu Mazowieckiego i „Solidarności”. Nie przerwał go żaden następny rząd, żaden nie przeciwstawił się systemowemu wpychaniu pracowników PGR-ów i ich rodzin w sferę strukturalnej nędzy.
Cały czas, w gronie najbardziej czynnych polityków tamtego okresu byli obaj panowie Kaczyńscy. Kłócili się z całym światem o Wałęsę, albo (jak później, aż do dziś – z Wałęsą) doprowadzili do rozłamu w „Solidarności”, wojowali „teczkami”, ale nigdy nie wojowali z likwidacją PGR-ów. Mieli po temu możliwości, pełnili niezwykle ważne stanowiska, które predysponowały ich do zabierania głosu we wszystkich sprawach. Gdy żyli w zgodzie z prezydentem Wałęsą, Jarosław Kaczyński był szefem Kancelarii Prezydenta, a Lech szefem Biura Bezpieczeństwa Narodowego, potem Jarosław umacniał swoją partię – Porozumienie Centrum, przekształcił ją w PiS i nieustannie był w czołówce najważniejszych politycznych graczy w kraju. Gdy powstał rząd AWS, Obie jego partie miały w nim swoich reprezentantów. Najpierw istniejące wtedy jeszcze PC – Jana Szyszkę, jako Ministra Środowiska, a potem nowopowstałe PiS – Lecha Kaczyńskiego, jako Ministra Sprawiedliwości – Prokuratora Generalnym. Lech Kaczyński wcześniej był też szefem NIK. Nigdy jednak nie sprzeciwili się temu, co działo się z PGR-ami i nigdy nie interesowali się losem ich pracowników. Prawo i Sprawiedliwość miało w tym nieszczęściu znaczący udział, przyłożyło rękę do wiejskiej nędzy – jak nie bezpośrednio, poprzez udział w rządzeniu, to poprzez wspieranie prawicowych rządów.
Nie jest więc prawdą – mówiąc najdelikatniej – że to rząd PIS jako pierwszy i jak dotąd jedyny „wyrywa zapomniane, opuszczone, popegeerowskie tereny z wykluczenia społecznego”. On je tam wespół z innymi siłami politycznymi prawicy wepchnął i wcale nie jest pierwszym, który dostrzega problem.
Rząd SLD-PSL-UP odziedziczył po rządzie AWS 90 mln. dziurę budżetową, zerowy wzrost gospodarczy i niemiłosiernie zamulone negocjacje akcesyjne z UE.
Działania rządu SLD w sferze socjalnej, społecznej, polegały nie tylko na obietnicach, ale głównie na umiejętności takiego prowadzenia spraw, żeby te obietnice były możliwe do zrealizowania – żeby na nie zarobić. To, w borykającym się z ogromnymi trudnościami gospodarczymi kraju, było wówczas najważniejsze. Do rangi symbolu wyrósł gorący posiłek w szkole dla każdego dziecka – to rząd SLD wprowadził tę zasadę jako pierwszy.
Do rangi autorytetu w sferze gospodarki i finansów publicznych wyrósł profesor Grzegorz Kołodko, autor „Strategia dla Polski” z roku 1994, jedynego planu dla Polski ratującego z pogorzeliska transformacji ustrojowej, co było do uratowania i dającego podstawy wzrostu gospodarczego. „Strategia dla Polski” zaowocowała wzrostem PKB na mieszkańca w latach 1994–1997 realnie o 28 proc., spadkiem bezrobocia o jedną trzecią i inflacji o dwie trzecie. W wyniku postępu w sferze budowy instytucji gospodarki rynkowej Polska została przyjęta do Organizacji Współpracy Gospodarczej i Rozwoju, OECD.
„Strategia dla Polski” nie była zestawem obietnic ani centralnym rozdzielcą dóbr. To był zestaw sposobów na rozwiązanie najtrudniejszych problemów w polskiej gospodarce.
„Strategia” składała się z 10 punktów – pierwszy postulował zmniejszenie społecznych kosztów reform, i budowanie poczucia bezpieczeństwa społecznego, czyli to, czego autorstwo i wyłączność dziś przypisuje sobie PiS.
Prawo i Sprawiedliwość w żadnym razie nie ma więc czystego sumienia, jeśli chodzi o biedę i społeczne upośledzenie obywateli z małych miejscowości, ze wsi, szczególnie z terenów, popegeerowskich. Do zła, które się tam działo przyłożyli rękę. To dobrze, że teraz, korzystając z nowych możliwości, jakie daje nasze członkostwo w Unii, poszli po rozum do głowy i naprawiają to, co sami popsuli. Lepiej późno niż wcale.
Jako poseł do Parlamentu Europejskiego od lat zabiegam o fundusze dla tych terenów i dobrze wiem, jakiego trzeba było wysiłku i ile starań, żeby zachodniopomorska i lubuska wieś zaczęła łapać oddech. Zanim pan Brudziński przywiózł ze sobą podarek w postaci wozu strażackiego, w tereny te zainwestowano miliardy złotych z funduszy spójności, z dopłat do rolnictwa, z funduszy regionalnych. Ale dobry i jeden strażacki samochód. Potrzeb jest ciągle dużo, choć to już daleko nie to, co było przed przystąpieniem Polski do Unii Europejskiej.